Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/243

Ta strona została przepisana.

Żołnierz, owszem, głową kiwa, że puści, ale stójas każe rewirowego czekać...
— Bracia, toć to potrwa dzień cały, a mamy robotę terminową, wojenną u jenerała w mieszkamiu na Marszałkowskiej numer 125...
Stróż patrzy na nas zbaraniałemi oczyma, widocznie mu coś po głowie chodzi, ale milczy, bo mu Srogi palcem nieznacznie pogroził...
Posłał stójas do rewirowego z zapytaniem drugiego salcesona, a gdy ten długo nie wracał, a myśmy mu złotówkę wsunęli w łapę... puścił nas... Idziemy spokojnie mimo wart, mimo żołnierzy; poglądają na nasze szafliki, na drabinkę i puszczają gamonie...
Tak doszliśmy do Marszałkowskiej, gdzie nas znowu oficer zatrzymał, obejrzał, wypytał i wreszcie ostatecznie zwolnił.
Daliśmy nura w tłum gapiów i wypłynęli z przechodniami aż koło Wiedeńskiego Dworca... Za Dworcem w Jerozolimskich oparliśmy drabinkę zacnie o mur, szafliczki postawili obok i zostawili na wieki wieczne, a sami skręcili przez Nowo-Wielką wbok, stamtąd na Żórawią, gdzie wzięliśmy dryndę i machnęli do domu... Srogi odwiózł mnie i kazał się natychmiast położyć do łóżka i nie wychodzić!... Ale gdzie zaś tam można było w te czasy w domu usiedzieć, albo w betach leżeć?
Przespałem się tylko i wieczorem byłem na wiecu, gdzie opowiadano cuda o zamachu, o tem,