Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/67

Ta strona została przepisana.

Czujnem uchem łowił zbliżające się do niego szelesty. Zapach kapuśniaku wzrastał. Co to? Minęli go? Pojechali dalej... Dają w sąsiedniej celi... Może zapomnieli o nim!
Odważnie zbliżył się ku drzwiom i zastukał. Długo mu nie odpowiadano. Szmery w korytarzu oddalały się, więc stukał coraz głośniej, coraz natarczywiej. Wreszcie błysnęło oko w judaszu, a potem stuknęła furteczka. Z okna wyjrzał już inny nos i inne wąsy.
— Czego?
— Obiad! Nie dostałem obiadu!
— Nie dostaliście, bo niema rozkazu. Bez rozkazu tu nic nie robią!
— Więc co mam czynić, żeby dostać jeść? Przecież mi się to należy! Od wczoraj jestem bez jedzenia!
Klucznik ruszył ramionami i chciał zamknąć okienko.
— Czy nie mogę kupić trochę chleba za własne pieniądze? Mam w kancelarji trzy ruble... Zabrali mi z portmonetką.
— Zakupy we wtorki i piątki... Przyjdę w terminie po zamówienia...
Okienko zatrzasnęło się.
Chłopiec stał długo odurzony i drżący przed okutemi w żelazo drzwiami, wsłuchiwał się w oddalające się po korytarzu ciężkie kroki i starał się skupić rozstrzelone wzburzeniem myśli.
— Aha! Chcą mnie pewnie głodem zmusić do zeznań! — błysnęło mu w głowie podejrzliwie.