Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/201

Ta strona została przepisana.

i skoczył przekonać się… Spotkał złoczyńców, którzy schwytali go i uprowadzili z sobą, jako jedynego świadka…
On nie opierał się, nie krzyczał, aby nie zdradzić jej tajemnicy… I oto zginął!… Ach, dlaczego to uczynił i obarczył duszę jej stokrotnym ciężarem!?… Jakaż hańba dorównałaby w swej męce chwili obecnej!?…
Ale z drugiej strony dlaczego odchodząc nie narzucił na siebie choć kimono… Nie pokrył swego wstydu? Rzecz zupełnie niezrozumiała?… Dlaczego nie zbudził jej!?…
Znowu zaczynała się plątać w sprzecznościach, zestawiając tysiące drobnych szczegółów, niezgodnych ze zdrowym sensem i najprostszemi obyczajami…
Jakby przez mgłę wspominała swoją króciuchną z nim rozmowę… Lecz bywała zwykle po burzliwych jego pieszczotach tak znużoną, tak senną, że dusza jej zapadała niby w letarg słodki, w kamienną i bezwzględną odrętwiałość! Nic nie mogła przypomnieć sobie, prócz chwili oderwania się od jej boku ciepłego jego ciała!
Znowu więc skrupulatnie zestawiała wszystkie szczegóły i plątała się w niezrozumiałym labiryncie. Jeżeli to byli złoczyńcy, to dlaczego nie wrócili dokończyć napoczętego dzieła po szczęśliwem usunięciu jedynego mężczyzny?… Może ich spłoszył Hogi?… W takim razie Teruci powinna przynieść o tem pogłoskę… W do-