Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/111

Ta strona została skorygowana.
105

Uścisk jego ręki stał się gorączkowy. Poruszał się na poduszkach, chcąc dopomódz słowu, które uwięzło mu w piersiach i nie mogło wydobyć się dźwiękiem wyraźnym
— Tak... ksiądz... ślub... umrę spokojny.
Uścisk ręki się rozwiązał, a wśród obumarłej twarzy oczy stały się wymownemi; wzrok zdawał się przynaglać, prosić, błagać, rozkazywać koleją.
— Regina... Wacław.. ślub... — te słowa urywane, zaledwie usłyszalne, wymawiały drżące wargi chorego.
— Więc połączymy ich zaraz. Chory chce tego — rzekła, przywołując doktora. — Wacław ma indult, poszlę po księdza proboszcza.
Pani Julska, wyrzekłszy to, odeszła od łóżka w głąb pokoju. Chciała posłać syna do proboszcza, który mieszkał w drugiej wsi, o małe ćwierć mili od Jasionnej. Ale Wacław, znużony, spał na szezlągu snem