Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/118

Ta strona została skorygowana.
112

od tak dawna, wobec położenia w jakiem się nagle znalazła, wygasły w niej miększe uczucia, a przeciwnie odezwały się okrutne instykta. Nienawidziła tego dogorywającego człowieka i nie mogła litować się nad nim.
Oczy jego były w nią wlepione z dziwnym wyrazem Malowały się w nich z kolei prośba, zdziwienie, trwoga, oburzenie i rozpacz.
Poruszał ustami, ale bez dźwięku; silił się poruszyć, sięgnąć po coś, ale członki odmawiały mu posłuszeństwa.
Aż wreszcie ostateczne wysilenie.
— Regina.. Regina... ślub... — wyjąkał.
Te słowa do ostateczności doprowadziły kobietę.
— Ślub? — powtórzyła — nigdy... nigdy!..
Były to szalone, nieludzkie wyrazy. Któż sprzecza się z umierającym? Któż odbiera mu ostatnią pociechę i zasmuca