Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/138

Ta strona została skorygowana.
132

dosłyszy ruchu z drugiej strony domu. Ale cisza była głucha.
Czuł jednak, że ciążyły na nim obowiązki niecierpiące zwłoki, że śmierć każda, choćby najstraszniej rozdarła serca żyjących, ma swoją stronę realną, wymagającą pewnych starań. Na niebie widne już były pierwsze promienie świtu.
— Mamo — szepnął, zbliżając się do niej — połóż się, odpocznij; ja muszę odejść.
Zaczął koleją wyliczać rozkazy jakie wydać musi, szczegóły pogrzebu, którymi trzeba było się zająć. Ale pani Julska nie słuchała go; wstrząsana nerwowem drżeniem, ściskała w swoich jego ręce, tak, iż wysunąć ich nie mógł, i powtarzała, ilekroć próbował to uczynić:
— Nie zostawiaj mnie, nie odchodź!
Zrozumiał, iż wszelkie słowa i przełożenia jego były daremne; nie zdawała się go słyszeć i powtarzała ciągle te jedne