dochodził jej ztamtąd szmer kroków, lub jakibądź odgłos, świadczący, że ludzie czuwają.
Po chwili ta niczem niezmącona cisza zdała jej się nienaturalną, zbudziła jakiś niepojęty przestrach, z którego sama nie zdawała sobie sprawy. Potrzebowała zobaczyć jakąś twarz ludzką przyjazną, potrzebowała uczuć uścisk serdecznej dłoni, potrzebowała nadewszystko ujrzeć ojca i utonąć wzrokiem w tem zmienionem obliczu, na którem jednak każda myśl przytomna była zawsze objawem miłości dla niej.
Powstała szybko i udała się do ojcowskiego pokoju. W jadalni przygasła wisząca lampa, do której zapomniano dolać nafty, i rzucała zaledwie mdłe, migotliwe światło na bliższe przedmioty, zostawiając w zupełnym cieniu dalsze zakąty.
Nie było tutaj nikogo; od ojca także nie dolatywał jej szmer żaden. Szła coraz
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/140
Ta strona została skorygowana.
134