Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/140

Ta strona została skorygowana.
134

dochodził jej ztamtąd szmer kroków, lub jakibądź odgłos, świadczący, że ludzie czuwają.
Po chwili ta niczem niezmącona cisza zdała jej się nienaturalną, zbudziła jakiś niepojęty przestrach, z którego sama nie zdawała sobie sprawy. Potrzebowała zobaczyć jakąś twarz ludzką przyjazną, potrzebowała uczuć uścisk serdecznej dłoni, potrzebowała nadewszystko ujrzeć ojca i utonąć wzrokiem w tem zmienionem obliczu, na którem jednak każda myśl przytomna była zawsze objawem miłości dla niej.
Powstała szybko i udała się do ojcowskiego pokoju. W jadalni przygasła wisząca lampa, do której zapomniano dolać nafty, i rzucała zaledwie mdłe, migotliwe światło na bliższe przedmioty, zostawiając w zupełnym cieniu dalsze zakąty.
Nie było tutaj nikogo; od ojca także nie dolatywał jej szmer żaden. Szła coraz