Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/148

Ta strona została skorygowana.
142

— Nigdy! — zawołał — nigdy, Regino moja! Jak mogła ci przyjść myśl podobna.
Patrzyła przez chwilę w oczy jego głębokim wzrokiem. Potem rzuciła mu ręce na ramiona, jakby chciała upewnić się tem ujęciem ukochanej istoty, że nie był to sen marny, tylko rzeczywistość. Ale ręce jej opadły po chwili.
— Trzymałam tak i ojca — wyrzekła — a pomimo to śmierć go zabrała.
Milczał, przestraszony słowami, które świadczyły więcej niżeli o rozpaczy, bo o zupełnem zniechęceniu, i spoglądał na nią smutnie, nie znajdując słów odpowiedzi.
Myśl jej pracowała wyraźnie i cała istność zdawała się budzić z letargicznego odrętwienia, po długiej bowiem chwili pochwyciła ręce jego gwałtownie.
— Wacławie! Wacławie! — zawołała, wybuchając namiętnym płaczem. — Nie odstępuj mnie, bo ja tego przeżyć nie potrafię!