Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/151

Ta strona została skorygowana.
145

jakby chciał tym sposobem wlać w nią otuchę, której nie umiał dać słowami. Oboje zapatrzyli się w daleki horyzont, na blaski dnia, rozlewające się wesoło po widnokręgu, budzące do życia uśpioną naturę, Ptaki otrzepały z piór swoich rosę nocną i rozpoczynały pieśń poranną; kwiaty wonią witały dzień nowy; gdzieniegdzie słychać było głos ludzki, nawołujący trzodę, tentent kopyta końskiego, albo ryk bydła wypędzanego z obory.
Powoli słońce, oswobodzone z mgieł porannych, rzucało złote promienie na przedmioty i tęczowymi blaskami odbijało się w kroplach rosy.
Wacław i Regina spoglądali na radosny brzask dnia letniego, na to wiekuiste urągowisko nieśmiertelnej natury wobec znikomości człowieka. Usta ich były ścięte, jakby oboje lękali się zranić wzajemnie słowem niebacznem, kiedy niespodzianie usłyszeli zbliżające się kroki.