Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/194

Ta strona została skorygowana.
188

Było w tych słowach łagodne szyderstwo, które przecież nie obraziło jej, ani odwiodło od szalonych zamysłów
— Alboż sądzisz, że miałam czas zastanawiać się nad tem? — pochwyciła gorączkowo. — Wiem tylko, że to muszę uczynić.
— Ale zanim się nad tem zastanowisz, o musisz przyjąć moją opiekę. Czy sądzisz, że mógłbym cię odstąpić, zanim wynajdę ci tymczasowe schronienie i opiekunkę?
— I gdzież ty mi ją znajdziesz? — zapytała.
Obejrzał się na matkę: nie było jej w pokoju. Korzystając z tego, że oboje zajęci byli sobą i tragiczną sytuacyą, jaka wytworzyła się pomiędzy nimi, wysunęła się po cichu.
Regina uśmiechnęła się z nieskończoną goryczą.
— Twoja matka mnie nie chce — zawoła. — Wszak odwołałeś się już do niej,