Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/233

Ta strona została skorygowana.
227

i palił cygaro po cygarze, patrząc zafrasowanym wzrokiem na starannie wygracowane ścieżki, kwiatowe grzędy i drzewa ogrodu.
— No i cóż? — zapytała wręcz Teodozya, stając nagle przed nim.
Podniósł na nią oczy, jak człowiek ze snu zbudzony. Znał dobrze cioteczną siostrę, kochał ją, od dzieciństwa nawykł rachować na jej serce, a przecież szorstkość jej raziła go często.
— No i cóż, ona śpi — powtórzyła kobieta — powiedz mi wszystko.
Opowiedział jej bez wahania smutne dzieje dni ostatnich i ten niespodziany grom nieszczęścia, co zgruchotał gmach jego przyszłości.
Słuchała go, nie przerywając ani jednem słówkiem, z oczyma wlepionemi w niego, jak gdyby nie dowierzała wyrazom i chciała zdać sobie sprawę z głębi jego uczuć i myśli.