Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/93

Ta strona została skorygowana.
87

czącym że niema żadnej nadziei. O więcej w ten sposób pytać nie mogła, a przecież miała tyle pytań do zadania, tyle spraw do przeprowadzenia.
Tymczasem w pokoju chorego robił się ruch jakiś, lekarze obydwaj wychodzili. Jeden, sprowadzony z Lublina, miał zaraz odjeżdżać, drugi pozostawał. Naradzali się po cichu. Regina usłyszała ich, wyrwała się z objęcia pani Julskiej, podniosła głowę i wlepiła w nich spojrzenie pełne trwogi i prośby, spojrzenie jakie lekarze spotykają tyle razy przy łożu ukochanych.
Spojrzenie to dopraszało się odpowiedzi; przecież jej nie uzyskało. Oni nie mogli powiedzieć jej nic pocieszającego, chcieli przeciwnie przygotować ją do ciosu, jaki musiał ją spotkać niechybnie. Ale dziewczyna na tem nie przestała. Zdawało jej się, że dopóki jest życie, i nadzieja jeszcze być musi. Daremnie mówiono jej o niebezpieczeństwie, daremnie czytała je w za-