Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/117

Ta strona została skorygowana.
107

— Więc pan sądzi, — powtórzyła zaledwie słyszalnym głosem — że ja talentu nie mam wcale?
— Któż go tam wie — odparł rubasznie zrzucając niby maskę, słodycz głosu i wdzięczne obejście, któremi posługiwał się do tej chwili: — Czy myślisz, że dobrze oddeklamowałaś swoją rolę?
Stanęła jak wryta, przestraszona zarówno słowami, jak tą nagłą zmianą, która nie wróżyła jej nic dobrego.
— Doprawdy, — szepnęła prawie ze łzami — ja potrafiłabym lepiej.
— Ech! — wyrzekł, ruszając ramionami — tak się to zawsze zdaje, ale my, zarówno jak publiczność, sądzimy z tego, co widzimy. Myślałem teraz o czem innem.
Jakto! on myślał o czem innem, w chwili, kiedy deklamowała przed nim, kiedy siliła się pokazać do czego jest zdolna i miał czoło przyznać się do tego bez ogródki? Do podobnych rzeczy Regina