Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/126

Ta strona została skorygowana.
116

niemi, jak niewidomi, drogę swą rozpoznawać.
Rzeczywiście wkrótce znalazła się u wyjścia tylnego, którem dostała się na scenę, a tutaj, według przepowiedni dyrektora, czekał na nią młody sąsiad. Ujrzała go, zanim on ją mógł zobaczyć; uśmiechniony i pewny siebie, przechadzał się przed drzwiami teatru, paląc spokojnie cygaro.
Widocznie nie był on z rzędu ludzi, dla których czas to pieniądz, bo długie oczekiwanie nie zdawało się ani go nużyć, ani niecierpliwić. Puszczał kłębuszki dymu, spoglądał jak się rozpływały w błękitnem powietrzu, albo zwracał oczy na przechodniów, obrzucając ich od stóp do głów ciekawem spojrzeniem. A przytem pokręcał sobie wąsiki, gładził rękawiczki, lub starannie otrzepywał pył, jaki czasem wiatr jesienny przyniósł mu na odzienie.