Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/127

Ta strona została skorygowana.
117

Ujrzawszy go z głębi korytarza, Regina zawahała się chwilę. Potem jednak pewnym krokiem wyszła z teatru. Oczy miała spuszczone i kierowała tak swoje spojrzenia, by te ani razu nie padły na młodego człowieka. Hotel był tak blizko, iż chciała tylko przemknąć się niepostrzeżona do pokoju jaki tam zajmowała, ażeby dać sobie samej czas do namysłu i postanowienia jakiego.
Ale uczynić to nie było rzeczą łatwą. Młody człowiek nie należał do ludzi, którzy łatwo obejść się dają. Zdobył on sobie pewne prawa do wdzięczności Reginy i nie myślał ich puszczać w przedawnienie.
Widząc ją wychodzącą, zbliżył się szybko z grzecznym ukłonem i zapytał:
— Czy teraz nie mogę być w czem pani użytecznym?
Musiała odpowiedzieć.
— Dziękuję panu — szepnęła.