Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/198

Ta strona została skorygowana.
188

W tej chwili wydała ona mu się zbawczym aniołem; umyślił udać się pod jej protekcyą, powstał więc, nie mówiąc słowa, i poszedł za nią.
Widocznie kwiatki były tylko niewinnym pozorem poufniejszej rozmowy, bo panna Zofia, zeszedłszy z nim do ogrodu, nie myślała mu ich pokazywać, tylko skoro znaleźli się sam na sam, zatopiła w nim spojrzenie pełne blasku i zapytała ze sztuczną słodyczą w głosie:
— I cóż?
W tej chwili był spragniony współczucia. Pochwycił jej rękę i podniósł ją do ust, a wówczas uczuł, że ta ręka drżała i odpowiedziała mu gorącym uściskiem.
— I cóż? — powtórzyła panna Zofia, nachylając się ku niemu, jakby jego sercowe sprawy obchodziły ją narówni z własnemi.