Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/200

Ta strona została skorygowana.
190

— A teraz właśnie wakuje dobra posada, wiem o tem. Panno Zofio, powiedz pani ojcu, że ja pracowałbym dzień i noc, że nie pożałowałby nigdy swego wyboru...
Mówił to ze złożonemi rękoma, jak gdyby modlił się do niej. Zofia stała pochylona, patrząc w ziemię i uderzając o nią końcem mordorowego pantofelka.
— A gdybyś ją pan dostał — zapytała nagle, patrząc mu wprost w oczy — to co?
— Naturalnie mógłbym wtedy poślubić Reginę — odparł bez namysłu.
Brwi jej zadrgały gniewnym ruchem; szczególny uśmiech przemknął się po ustach.
— Ha! — szepnęła znowu z namysłem — gdyby to odemnie zależało.
Milczał zdziwiony.
— Ale to odemnie nie zależy — powtórzyła panna. — Przedewszystkiem trzebaby się lepiej dać poznać ojcu. On zna pana