Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/269

Ta strona została skorygowana.
259

Zatrzymał się nagle, wzrok mu zamigotał łzą, błyskawicą gniewu, czy ponurym odblaskiem rozpaczy. Stłumił je przecież szybko, a na ustach zarysował mu się półuśmiech, pełen niewysłowionej goryczy.
— Żenić się? — powtórzył zcicha — nam żenić się, nam!
I zakończył jakimś śmiechem cichym, pod którym zdawały się drgać łkania.
— Sądziłem że pan przynajmniej — wyrzekł Wacław.
— Co pan sądziłeś? — przerwał mu gwałtownie — ja nie mówię o sobie, ja nie wchodzę w rachunek. Dlaczego pan mnie zaczepiasz? Ja w biurze robię to co do mnie należy, a potem...
Wzruszył ramionami i oddalił się znowu, umyślnie urywając rozmowę. Ale Wacław byłby przysiągł, że mówił właśnie o sobie.
Położenie jego pozostało niezmienne; było to tylko jedno więcej daremne usiło-