Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/290

Ta strona została skorygowana.
280

— Może masz słuszność — wyrzekł — ale z tą zasadą nie zajedziesz daleko.
Wacław wstrząsnął głową, ale zaczynał to rozumieć. Nie miał już dumnego zaprzeczenia, z jakiem przyjmował niegdyś tego rodzaju rady, i wyraz nigdy, tak stanowczo nieraz wymawiany w podobnych chwilach, nie przyszedł mu już na usta. Spuścił głowę i milczał.
— Widzisz — mówił Antoś — są cnoty zbytkowe, dostępne tylko dla pewnych uprzywilejowanych warstw; my biedacy nie mamy do nich prawa.
— Prawa? — powtórzył Wacław, uderzony tem słowem.
— Tak jest, prawa. Inaczej może poczynać z życiem ten, co ślizga się na jego powierzchni, inaczej ten, co musi iść głębią, torując sobie drogę wśród wirów i prądów sprzecznych. Tracąc położenie społeczne, spadamy nietylko w hierarchii towarzyskiej, ale i w hierarchii moralnej.