Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/310

Ta strona została skorygowana.
300

ra nie zważając na obecność jego, płakała ciągle.
— A to kto? — zapytał, zmieszany.
— Córka — szepnął mu ktoś zboku.
— Czemu pani tu przyszłaś? — zawołał. — Prawdziwie nie pojmuję, jak można było puszczać...
Był podwójnie nierad z tego spotkania. Gdyby był wiedział, że tu jest ktoś z rodziny zmarłego, prawdopodobnie byłby przyszedł później i czekał by ktokolwiek z obecnych zajął się losem osieroconych. Teraz obowiązek ten spadał na niego.
Zbliżył się więc do dziewczyny.
— Wyjdź pani ztąd, — wyrzekł podając jej ramię.
Ale zaledwie usłyszała ten głos i poczuła dotknięcie jego miękkiej dłoni, odskoczyła, jakby uczuła wysuwające się z niej stalowe pazury; płomień oburzenia czy nienawiści uderzył na jej twarz i oblał ją