Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/321

Ta strona została skorygowana.
311

ciemność zaległa pokój, a wśród ciszy jego słychać było tylko podmuchy wiatru, który, spotykając rozmaite przedmioty na drodze swojej, wydobywał z nich dziwne tony, tworzące jakąś piekielną orkiestrę, pełną wycia, przeciągłych jęków, zgrzytu i pisku.
Wiatr przez źle opatrzone okno i cienkie ściany dostawał się do pokoju swobodnie i napełniał go chłodem.
Zimne dreszcze przebiegały ciało Wacława. Przecież nie pomyślał o usunięciu tej przykrości. Nie przywykł posłużyć samemu sobie; nie zważał, iż drzewo było ułożone w piecu i że należało tylko podłożyć zapałkę, ażeby wesoły płomień rozświecił ten samotny pokój i zwalczył raźnym trzaskiem rozpaczliwą posępność jesiennego wieczoru.
Siedział nieporuszony. W tej chwili nic na świecie nie zdawało mu się warte wysiłku żadnego; ogarnęła go ostateczna apatya, znana dobrze tym, którzy długi