Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/65

Ta strona została skorygowana.
55

przeciągającej zamiejską drogę. Wszakże i ona była piękną i młodą, i ona niegdyś należała do podobnych zabaw. Miała sliczną arabską klacz, lotną jak strzała, a posłuszną jak dziecię, klacz o suchym łebku i inteligentnem oku, z której jasno gniadej sierści zdawało się złoto kapać na słońcu i którą ona dlatego Złotą nazwała. Biedna, śliczna Złota, w czyje ona poszła ręce, kogo na swym rączym grzbiecie nosiła, kto o nią dbał teraz?
Wszystkie te myśli i pytania przesunęły się przez głowę Reginy, stojącej jakby skamieniała na miejscu, kiedy zobaczyła znowu odłamek grupy jeźdźców, ciągnący ta samą drogą. Byli to mężczyzna i kobieta, którzy snadź umyślnie pozostali w tyle i stępem jechali za resztą towarzystwa. Konie ich szły przy sobie tak równym krokiem, iż uderzenia czterech kopyt zlewały się w dźwięk jeden; konie te były jednej miary i jakby powol-