Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/94

Ta strona została skorygowana.
84

Blade światło dnia, wpadające przez jedyne okno, nie rozpraszało pomroki, zalegającej wszystkie odleglejsze kąty; to też gdzieniegdzie kopciły się kinkiety i kłócąc się czerwonem światłem z jasnością dzienną, roztaczały promienne koła, poza któremi przedmioty zdawały się jeszcze mniej wyraźne.
Fantastyczne, nierówne i fałszywe oświetlenie, pochodzące od dwóch sprzecznych z sobą blasków, nadawało nagromadzonym rupieciom coś bardziej jeszcze niepewnego, a przytem pełno tu było odwiecznego kurzu, brudu i kopcia. Można było przysiądz, że w zakątkach pomiędzy temi płótnami, zamazanemi różnymi kolorami, olbrzymie pająki rozsnuwały swoje sieci, a jakiś zapach zgnilizny, gazu, tłuszczu unosił się w powietrzu, dusząc płuca do tej atmosfery nie przywykłe.
W niej jednak poruszało się bardzo swobodnie kilka osób, rozprawiając, gesty-