Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

Katarzyno! Katarzyno! — wołała dźwięcznym choć słabym głosem na służącą młoda kobieta, stojąc na progu kuchni, jakby lękała się gorąca, jakie tam panowało. — Katarzyno, zakładaj kurczęta na rożen, pan przyjdzie nie długo; a pamiętaj ich nie przepiec, bo pan tego nie lubi!
Katarzyna uśmiechnęła się lekceważąco, przecież wszyscy wiedzieli, że była dobrą kucharką panimiała czas przekonać się o tém.
Wydawszy ten rozkaz, młoda kobieta cofnęła się z kuchni; była ona piękna i wiotka jak marzenie, drobne jej rysy miały nieokreślony wyraz cierpienia, blada twarz tylko na policz kach zabarwiona była rumieńcem, co nadawało jej chorobliwą cechę, a w oczach głębokich, promiennych płonęło życie młode i uczucia właściwe młodości.
Przez czas jakiś siedziała na fotelu, okolona fałdami luźnej domowej sukni, śliczną główkę wsparła na ręku, a na ustach jej błądził uśmiech, jaki wywołać tylko mogą marzenia szczęścia. Powstawała właśnie z ciężkiej choroby i spoglądała w życie wesoło, jak spoglądać zwykli ci, co są kochani i istnieniem swojem stanowią