Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy zaś udało mu się raz przecie przyjechać do biura wcześniej od niego, postanowił udzielić mu przynajmniej napomnienie i skoro nadszedł, kazał go wezwać do siebie.
Był bardzo wzburzony, albowiem wysiadając z powozu przed biurem, spotkał piękną panią Chrapkiewiczową, która minęła go zadąsana, z bardzo ceremonialnym ukłonem. Miała słuszność. Tak dawno obiecywał jej mężowi zwiększenie etatu i obiecywał daremnie. Pan naczelnik był sprawiedliwym pod tym względem, układał nawet sobie, iż musi ofiarować tymczasem jaki piękny medalion lub bransoletę, ażeby dodać cierpliwości, ale nie było mu to bardzo na rękę, bo jakkolwiek pensyę brał wielką i miał nawet jakieś dobra, przecież i pensya i dobra nie wystarczały na jego potrzeby.
Pan naczelnik miał około lat pięćdziesięciu, był to człowiek silny, barczysty, o krótkiej szyi, z głową okrągłą, z twarzą okrągłą, z okrągłemi oczami, co nadawałoby mu wyraz dobroduszny, gdyby nie nos zadarty i na dwoje rozszczypany, który czynił go podobnym do wietrzącego buldoga. Chcąc dodać sobie, zapewne urzędowej powagi, stosownej do wysokiego położenia jakie zajmował, nosił brodę i wąsy starannie wygolone, a za to rozpościerały się wspaniale pod policzkami gęste bokobrody, ognistego koloru, które przy czerwonej