Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

maluje się w oczach dziecięcych — nie znajdowała sposobu rozwikłania kwestyi.
A tymczasem Józiek zaczął jęczeć, z razu ciszej, a widząc, że nie ruszała się z miejsca, coraz głośniej.
To doprowadziło ją do ostateczności.
Pobiegła do stróża Kacpra, który tak wspaniałomyślnie patrzył przez szpary na zajęcie przez nią opuszczonego przez psa lokalu, Kacper był wprawdzie dobrym człowiekiem, ale miał żonę, ta zaś wcale nie wzbudzała zaufania w Marysi. Jak na złość ona jedna była teraz w domu.
Przecież potrzebowała tak małej rzeczy, a Józiek tak cierpiał! Prośba była przeciwną jej naturze, wypowiedziała ją urywanym głosem. Skutek nie był wcale zachęcający, stróżka zmierzyła ją surowym wzrokiem i wyrzekła opryskliwie:
— Jeszcze czego! To skaranie boskie z temi włóczęgami!
Maryś stanęła cała w płomieniach. Nie ruszyła się z miejsca, tylko spojrzała na stróżkę z nieskrywaną nienawiścią.
— I czegóż stoisz — zawołała ta ostatnia. Powiedziałam że nie dam i tyla. Ruszaj mi ztąd zaraz, bo... Dokończyła swojej mowy energicznym gestem.
Fakt ten nie miał dla Marysi nic niespodzianego; do nieuczynności, fukania i złej