Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

Adamowa mówiła, że jest taka maść w aptece, co tylko przyłożyć, a każda rana się zgoi.
— No, to kup — powtórzył dobitniej chłopiec.
Ona spojrzała na niego z poważnym wyrazem w oczach.
Nie było w nich wyrzutu żadnego tylko zdziwienie, jakby zapytywała, jakim sposobem coś kupić może za pieniądze już stracone.
A Józiek powtarzał uparcie swoje:
— To kup! No, czemuż nie kupujesz?
— Za cóż kupię? —
— Owa! albo to nie wiesz, gdzie znaleźć pieniądze?
Nie odpowiedziała nic; przez chwilę stała chmurna jak gdyby ważyła coś w myśli. Rumieniec uderzał jej na twarz i znów z niej schodził pod szyderczem spojrzeniem Jóźka; drobne suche dłonie zaciskały się gwałtownem ruchem. Widocznie odbywała się w niej walka jakaś. Aż wreszcie nie wyrzekłszy jednego słowa, odwróciła się i poszła ku bramie prowadzącej na Krakowskie Przedmieście.
Dopiero gdy odeszła, Józiek wyciągnął się lepiej, wydobył z pod łachmanów kawałek piernika i zajadać go zaczął. Potem podłożył sobie łokieć pod głowę i zasnął snem sprawiedliwych.
Maryś szła Krakowskiem Przedmieściem, straciła jednak zupełnie żywość i raźność zwy-