Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/252

Ta strona została przepisana.

— E, pal tam djabli szarady, Jehanku, wino lepsze pod Jabłuszkiem, a przytém jest tam u wejścia wyborny antałek na słońcu, który mi ducha dodaje gdy piję.
— A no, to walmy pod Ewę i jéj jabłuszko — zawyrokował Jehan.
A biorąc Phoebusa pod rękę:
— Słuchaj, kapitanku mój drogi, wymieniłeś przed chwilą dzielnicę Wali mordy. To język bardzo nieprzyzwoity; dziś już nie jesteśmy tak wielkimi barbarzyńcami. Mówi się teraz postępowo: Wali-szczęki.
Dwaj przyjaciele udali się w stronę Jabłuszka Ewy. Nie potrzebujemy dodawać, że poprzednio zebrali pieniądze, i że za nimi archidyakon postępował.
Dom Klaudyusz szedł chmurny i posępny. Czy miał przed sobą tego samego Phoebusa, którego imię od ostatniéj rozmowy z Gringoirem mięszało się do wszystkich jego myśli? tego nie wiedział; pewnym był jednak, że i to także Phoebus. Wiedziony czarodziejskim tym wyrazem, postępował więc krokiem wilczym za wesołymi towarzyszami, podsłuchując co mówią, i śledząc każdy ich ruch z bacznością niespokojną. Zresztą, nie trzeba było sobie zadawać wielkiego trudu, by pochwycić rozmowę dwóch przyjaciół, tak mało chodziło im o zachowanie tajemnie jakichkolwiek w obec przechodzących osób. Mówili głośno i bezpiecznie, co jeno ślina na język przyniosła: o pojedynkach, dzbanach, dziewczętach, wyprawach.
Na zawrocie jednéj z ulic doleciał ich z sąsiedniego placyku odgłos góralskiego bębenka. Dom Klaudyusz posłyszał, jak wojak rzekł do żaka:
— Do czorta!... śpieszmy!
— Dlaczego, Phoebusie?
— Boję się, żeby mnie cyganka nie spostrzegła.
— Jaka cyganka?
— Ta mała, z kozą.
— Smeralda?
— A tak, akurat. Nie mogę spamiętać szelmoskiego tego imienia. Daléj-że, gotowaby mię poznać. Nie chcę, by mię ta dziewczyna zaczepiała na ulicy.
— Alboż ją znasz — mości rotmistrzu?
Tu archidyakon zoczył drwiący uśmiech Phoebusa, który się schylił do ucha Jehanka i szepnął mu coś z cicha. Po czém kapitan zachychotał na głos i głową tryumfalnie wstrząsnął.
— Doprawdy? — spytał Jehan.
— Na moją duszę! — rzekł Phoebus.
— Tego wieczora?