Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/35

Ta strona została przepisana.

żółte i białe, które się tém tylko różniły między sobą, że każda była z innéj materyi: ta ze złotogłowiu srebrzystego i złocistego, tamta z bławatów, owa sukienna, ostatnia płócienna. Osoba pierwsza trzymała w ręku prawym pałasz, druga dwa złote klucze, trzecia wagi, czwarta rydel; ku wspomożeniu zaś umysłów ciężkich, któreby i przez tę tak przezroczystą symbolikę nie przejrzały jasno, wypisane było wielkiemi czarnemi literami haftowanemi u spodu sutanny złoto-srebrzystéj: Ja jestem szlachcianka; u spodu szaty bławatnéj: Jam stan duchowny; u spodu sukiennéj kapoty: Ja mieszczanka; u spodu płócianki: Jam trud. Płeć allegoryj męzkich dobitnie wskazaną była widzom nieuprzedzonym, za pomocą ubrania krótszego nieco i kapeluszów, gdy tymczasem allegorye żeńskie, dłuższemi szatami okryte, czółka miały na głowie.
Potrzebaby również było sporéj dozy złéj woli, by skroś poetycznego prologu nie pojąć, że Trud żonatym był z mieszczanką, a stan duchowny szlachciankę miał za połowicę, i że obie te szczęśliwe pary posiadały do współki przepyszny delfindor, który przysądzonym być miał nie komu innemu, tylko najpiękniejszéj na świecie dziewicy. Owóż tedy obszedłszy calutką ziemię, przetrząsłszy dla odszukania takiéj piękności wszystkie zakątki państw mnogich, i odrzuciwszy kolejno królowę Golkondy, księżniczkę Trapezuntu, córkę wielkiego hana tatarskiego e t. c. e t. c., Trud i Stan duchowny, Mieszczanka i Szlachcianka, przybyły oto na odpoczynek aż na ten tu stół marmurowy w Pałacu Sprawiedliwości, i wykładają obecnie przed prześwietném zebraniem całą massę maksym i sentencyj, na jakąby się może na fakultecie sztuk nie zdobył kandydat do biretu na mistrza „przy egzaminach, sofizmach, figurach, określnikach i aktach“.
Było to w rzeczy saméj nadzwyczaj piękne.
Z tém wszystkiém, w całéj téj ciżbie, w którą aktorowie na wyprzodki rzucali falami metafor, nie było ucha mocniéj natężonego, nie było serca szybciéj bijącego, oka więcéj rozpłomienionego, grzbietu sztywniéj wyprężonego, nad ucho, oko, serce i kark autora, poety, dzielnego tego Piotra Gringoire, który chwilę przedtém nie mógł się był powstrymać od przyjemności powiedzenia swego nazwiska dwóm ładnym dziewczynom. Odszedł on o kilka kroków od nich, stanął przy swoim słupie, i tam słuchał, patrzał, połykał. Łaskawe oklaski któremi przyjęto początek jego prologu, odbijały się jeszcze w jego wnętrznościach. Zdjął go całkowicie ów dziwny rodzaj kontemplacyjnego zachwytu, z jakiem autorowie spoglądają na swe pomysły, spadające jeden za drugim z ust aktora wśród powszechnej ciszy licznego zgromadzenia. Zacny Piotr Gringoire!
Drogo nas kosztuje ta szczerość, ale niestety wyznać trzeba, że pierwszy ów zachwyt skłóconym wnet został. Zaledwo Gringoire