Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/73

Ta strona została przepisana.

Wtedy bractwo trefnisiów, wyszedłszy z pierwszego osłupienia, zamierzyło bronić swojego monarchy, tak niespodziewanie zrzuconego z tronu. Cyganie, szwargotnicy, palestra cała ujadać poczęły dokoła kapłana.
Quasimodo umieścił się przed archidyakonem, wywinął młynka atletycznemi swemi kułakami, i na oblegających popatrzał, zgrzytnąwszy wpierw zębami, jak tygrys podrażniony.
Kapłan wrócił do zwykłéj powagi i zasępienia, skinął na Quasimoda, i ruszył w milczeniu.
Quasimodo postępował przed nim, roztrącając motłoch po drodze.
Gdy w ten sposób przerznęli się przez tłum i plac opuścić mieli, gromady ciekawców zapragnęły iść daléj za nimi. Quasimodo zajął wówczas stanowisko straży tylnéj, i odwrotem szedł za archidyakonem, najeżony, wyszczerzony, kąśliwy, zły i potworny, wierzgając nogami, oblizując kły odyńcowe, warcząc jak psisko nieugłaskane i wprawiając tłumy w ruch wahadłowy zwrotem lub spojrzeniem jedném.
Dozwolono im obu zagłębić się w uliczkę ciasną i ciemną, gdzie się już nikt w ich ślady na niepewne narażać nie myślał, tak dalece samo poczwarne oblicza Quasimoda, zgrzytającego zębami, wyborną było zastawą.
— Ot co to, to cudowne! — rzekł Gringoire. — Lecz gdzieby tu, u djabła, przekąsić?

IV.Niedogodności nocnego śledzenia po ulicach za ładną kobietą.

Gringoire na chybił trafił skierował swe kroki za cyganką. Widział, że dziewczę ze swoją kózką weszło na ulicę Nożowniczą, więc i on wszedł na Nożowniczą ulicę.
— Czemuby nie? — powiedział sobie.
Gringoire, filozof praktyczny ulic paryzkich, zauważył był, że nie tak marzeniom nie sprzyja, jak tropienie ładnéj kobiety, bez wiedzy dokąd się ona udaje. Jest w tém wolném zrzeczeniu się wolnéj swéj woli, w téj fantazyi poddającéj się fantazyi osoby innéj, bynajmniéj tego nie podejrzywającéj, jakaś mięszanina niezależności rozrzutnéj ze ślepém posłuszeństwem, coś dziwnie środkującego między poddaństwem a swobodą, a co się niezmiernie podobało Gringoirowi, umysłowi zasadniczo z kawałków różnych złożonemu, powątpiewającemu, niepewnemu, trzymającemu końce wszystkich ostateczności, wciąż zawieszonemu między najrozmaitszemi popędami duszy ludzkiéj i ubezwładniającemu takowe we wzajemném jéj ścieraniu ze sobą. Sam on siebie bardzo chętnie porównywał do trumny Mahometa, przyciąganéj w kierunkach odwrotnych przez dwie bryły magnesowe, i w ten