Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.
22

i skrybami, teologami, medykami i dekretystami; prokuratorami, elektorami i rektorem!
— Ależ to koniec świata! — mruczał mistrz Andry, zatykając sobie uszy.
— A propos rektora! otóż idzie on przez plac, — wołał jeden z siedzących w oknie.
I wyjrzał lepiej przez wybite okno.
— Czy to, naprawdę, nasz zacny rektor mistrz, Thibaut? — pytał Jehan Frollo z Młyna, który siedząc na kapitelu kolumny, nie mógł widzieć, co się dzieje na placu przed pałacem.
— Tak, tak, — odpowiedzieli inni, — to on mistrz Thibaut we własnej osobie.
W rzeczy samej rektor i inni dygnitarze uniwersytetu szli w tej chwili procesją na powitanie ambasady i znajdowali się właśnie na placu przed Pałacem. Żacy, cisnący się do okna, przyjęli ich sarkastycznymi okrzykami i ironicznymi oklaskami. Rektor idący na czele swej kompanji, otrzymał pierwszy uderzenie;
— Dzień dobry, panie rektorze! Hola he! Przecież mówimy: dzień dobry!
— Skądżeś się tu wziął, stary graczu? porzuciłeś już kości?
— Jak on cwałuje na swym mule!... prawda muł ma krótsze uszy od niego.
— Hola he! dzień dobry, panie rektorze Thibaut! Tybalde aleator! stary durniu! stary szulerze!