Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/174

Ta strona została uwierzytelniona.

przysiąść się w kącie zamieszkałym przez Thenardiera i marzyć o tem ohydnem arcydziele.
Po chwili wahania, pomyślał:
— Ba! mieliby czas umknąć!
I szedł dalej prędko, pewny siebie jak lis, który zwąchał stado kuropatw.
W istocie okrążywszy stawy i przeszedłszy w poprzek wielką łąkę na prawo drogi do Bellevue, gdy doszedł do alei zielonej, okrążającej prawie wzgórze i pokrywającej kanał wodny opactwa Chelles, ujrzał nad krzakami ów kapelusz, na którym budował zamki powietrzne. Był to kapelusz owego człowieka. Krzaki były dość nizkie, wniósł więc, że nieznajomy i Cozetta siedzieli na ziemi. Dziecka nie widział dla jego wzrostu, ale wyraźnie dostrzegł głowę lalki.
Thenardier się nie mylił. Człowiek usiadł, by dać wypocząć trochę Cozecie. Oberżysta okrążył krzaki i z nienacka ukazał się oczom tych, których szukał.
— Przepraszam, bardzo przepraszam pana — rzekł zadyszany — ale oddaję tysiąc pięćset franków.
Mówiąc to, wyciągnął ku nieznajomemu trzy bilety bankowe.
Człowiek podniósł oczy:
— Co to ma znaczyć?
Thenardier odpowiedział z uszanowaniem:
— To znaczy panie, że odbieram Cozettę.
Cozetta zadrżała i przytuliła się do człowieka.
On, przeszywszy na wskroś wzrokiem Thenardiera, odpowiedział zwolna, wymawiając każdą zgłoskę:
— Od-bie-rasz — Cozettę?
— Tak panie, odbieram. Powiem panu dlaczego, namyśliłem się. W istocie nie mam prawa nią rozporządzać. Jestem uczciwy człowiek jak pan widzisz. Ta mała nie należy do mnie, ale do matki. Matka mi ją powierzyła, matce tylko mogę ją oddać. Powiesz pan: Matka umarła. Dobrze. W takim razie oddam dziecko tylko tej osobie, która przyniesie pismo od