Strona:William Shakespeare - Dramata Tom II tłum. Komierowski.djvu/122

Ta strona została przepisana.
120
MACBETH.

Był czas, ze zimne przejęły mnie dreszcze,
Na huki nocne; włosy się jeżyły,
Na każdy postrach powstawały słupem,
Jakby żyjące; teraz już inaczéj;
Z widmami, w nocy siedziałem na ucztach;
Myśl moich mordów, tak spoufaliła
Wszelkie postrachy, że mnie nie przeraża
Żadna okropność. — Zkąd wyszły te wrzaski?

SEJTON.

Dostojny Panie, królowa skonała.

MACBETH.

Choć by i późniéj umarła, toć kiedyś
Musiał czas nadejść takiemu poselstwu.
Jutro i jutro, wciąż jutro, z dnia na dzień,
Mknie drobnym krokiem, aż dopełni głoskę
Ostatnią czasu; a te wczoraj nasze,
Iluż to błaznom oświetliły drogę,
Na grób zbutwiały. Gaśniej, gaśniej świeczko!
Życie jak cień przechodzi; jest to kuglarz
Biedny na scenie; ten swoją godzinę
Kołacze, huczy, aż i wraz zamilknie;
To powieść, którą prawi trefniś, pełna
Brzęku i szału, a wątku jéj braknie.

(Wchodzi posłaniec).

Chcesz tu rozprawiać? co masz, zdaj mi krotko.

POSŁANIEC.

Przychodzę, panie, donieść wam com widział,
Sam jednak nie wiem, jak się z tego sprawić.

MACBETH.

No, mów.