Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/101

Ta strona została przepisana.
[219—245]91
MAKBET — AKT V

Aż ich wytępią i głód, i choroba.
Gdyby nie pomoc tych, którzy powinni
Być tutaj z nami, mybyśmy się z nimi
Śmiało spotkali w twarz i do domu
Precz przepędzili.

(poza sceną krzyk kobiet)

Cóż to jest za wrzawa?
SEJTON: To krzyki niewiast, miłościwy panie.

(wychodzi)

MAKBET: Prawiem zapomniał, jak smakuje trwoga.
Był czas, że zmysły moje snać drętwiały
Na głos puszczyka, a na baśń straszliwą
Włos mój do góry się wznosił i sterczał;
Jakby w nim było jakieś życie. Dzisiaj
Przeładowałem się okropnościami.
Mordercze myśli moje tak się z grozą
Spoufaliły, że ta mną już wcale
Wstrząsnąć nie może.

(SEJTON wraca)

Dlaczego te wrzaski?
SEJTON: Królowa zmarła, miłościwy panie!
MAKBET: Powinna była umrzeć nieco później;
Czasu dość było na taką wiadomość.
Ciągle to jutro, i jutro, i jutro
Od dnia do dnia się na małej przestrzeni
Wlecze i wlecze do najostatniejszej
Głoski naszego czasokresu, zasię
To nasze wczora przyświecało głupcom
W drodze do grobu. Zgaśnij, krótkie światło!
Życie chodzącym jest cieniem, jest tylko
Biednym aktorem, który przez godzinę
Dmie się i puszy na scenie, a potem