Strona:Wolter - Powiastki filozoficzne 02.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

48

WOLTER

wiek z prosta ubrany: okrągła i świeża twarz oddychała poczciwością i weselem. Żona, nieduża brunetka, o dość niewybrednej urodzie, trzęsła się koło niego. Pojazd nie jechał tak, jak jeżdżą dworscy panicze; podróżny miał czas przyjrzeć się margrabiemu, który stał jak martwy, pogrążony w boleści. — Boże ty mój, zawołał; toć to przecie Jeannot! Słysząc to miano, margrabia podnosi oczy, pojazd zatrzymuje się. „To Jeannot, ależ tak, to Jeannot“. Mały pulchny człowieczek daje susa i pędzi uściskać dawnego kolegę. Jeannot poznaje Colina; twarz mu spłonęła wstydem, łzy puściły się z oczu. „Wgardziłeś mną, rzekł Colin; ale, choć jesteś wielkim panem, będę cię kochał zawsze“. Jeannot, zmięszany i rozczulony, opowiada mu szlochając swoje nieszczęście. „Chodź do mej kwatery, powiesz mi resztę, rzekł Colin; uściskaj moją babę i pójdźmy razem na obiad“.
Idą wszyscy troje pieszo, wozy za niemi. „Cóż to jest ta cała karawana? czy to twoje? — Tak, wszystko to moje i mojej żony. Przybywamy z miasteczka. Stoję na czele pokaźnej fabryczki cyny i miedzi. Ożeniłem się z córką bogatego kupca sprzętów potrzebnych wielkim i małym. Pracujemy tęgo, Bóg nam błogosławi. Nie odmieniliśmy stanu, jesteśmy szczęśliwi. Poratujemy naszego drogiego Jeannot. Puść kantem margrabstwo: wszystkie wielkości świata nie są warte dobrej przyjaźni. Wrócisz ze mną do miasteczka, nauczę cię rzemiosła: nie jest trudne; przypuszczę cię do spółki i będziemy żyli wesoło tam gdzieśmy się urodzili“.