Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

je pragnienia, a ona właśnie stanowi siłę tych pragnień. Czyż, wcale nie chcąc, możemy mieć obowiązek tryumfu nad tem, czemu z całego serca pragniemy ulegać? Przecież kochać jest to mieć życie na usługi ukochanych: niech biorą z niego, co im się podoba, a może i... tyle ile chcą! Kto kocha, tego nie boli, gdy dużo daje. Bo może bez tego ukochanym nie byłoby dobrze. Cóż kochający wart dla kochanego, jeżeli daje mniej, niż miłość wymaga? A miłość czyż ma się jałmużną żebraczą zadowolnić? We wzajemnej miłości kochanków każde z dwojga ściśle tyle bierze od drugiego, ile samo dało. Sumienie nie może wyrzucać tej równowagi“.
Rzecz dziwna, nie wyznaczali sobie schadzek, a jednak się spotykali. W miłości ich było coś jakby przeznaczenie. Ludzie to zowią zwykle przypadkiem. Otóż, dzięki przeznaczeniu, czy przypadkowi, spotkali się jednego razu, chwilo nigdy nie zapomniana! Już wtedy uczuć swoich jakoś nie oblewali chłodem zimnego rozumowania.
Ona — strojna w te wszystkie drobne łachmanki, które są do twarzy pięknej kobiecie, gdyż Wenus, cokolwiek doda do swych wdzięków, zawsze potęgę ich zwiększy. Wysmukła, kształtna od stóp do główki, zdobna najcudniejszym w świecie uśmiechem, niezró-