Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

pęknąć, gdy się rozstanie z panem de Nathon na zawsze.
— Lepiej byłoby, gdybyśmy go wcale nie znali — rzekła do siebie. — Więc przyjaźń tak jak miłość, smutek tylko za sobą sprowadza!
I rzeczywiście opanował ją wielki smutek, Uczucie to zresztą podzielała i baronowa, a nawet jenerał, uradowany wybornemi skutkami kuracyi, wcale nie był wesoły.
Tylko p. de Nathon zawsze wydawał się jednakim. Myśl o blizkiem rozstaniu, jakby wcale nie mąciła mu spokoju.
Tak wyraźna obojętność, następująca po tak miłej i serdecznej zażyłości, ździwiła jenerała i baronowę, a Bertę, mimo jej woli, bolała dotkliwie.
Panu de Franoy i pani de Vergy wydawało się to brakiem taktu, niepojętym u człowieka tak niepospolicie dystyngowanego. Miłość ich własna była dotkniętą. Dziewczę czuło cios w sercu.
Nadeszła chwila odjazdu. Konie pocztowe zostały zamówione na dzień następny bardzo rano.
Po kolacyi pan de Nathon zaczął się żegnać.
— Panie hrabio — odezwał się do niego jenerał z mimowolnym odcieniem goryczy — powrócimy tam do swych starych kątów, jak ptaki wędrowne do swych gniazd z powrotem... Znajdziemy tam cień, ciszę, samotność... Pan dalej pędzić będziesz życie świetne, światowe, aż rząd jakibądź, ale już utrwalony, przywróci pana w wysokich sferach politycznych na to stanowisko wybitne, jakie się panu należy... Zawdzięczamy ci, panie hrabio, bardzo miłe chwile, bądź pan pewien że nigdy nie zatrą się one w nasze