Strona:X de Montépin Marta.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

panna Ewa Mariani, gotowa do odegrania codziennej komedyjki, w której celowała, jak wiemy.

∗             ∗

Robert, uniósłszy ciężką portjerę, wślizgnął się między nią i drzwi, drżąc, z nadstawionem uchem, z sercem ściśniętem jak kleszczami.
Sala porad wyglądała osobliwie. Oprócz fotelu, postawionego na estradzie, na którym siedziała mniemana jasnowidząca, dla wydania swych wyroczni, stały jeszcze liczne krzesła, przeznaczone dla klientów.
Na stole, w tym celu przeznaczonym obok estrady, znajdowały się różne przedmioty. Lampa magnezjowa, której łodyga wysuwała się i zniżała dowolnie, kilka karafek kryształowych, małe słoiki szklane, zawierające produkty farmaceutyczne, dla stosowania suggestji hypnotycznych, kilka hypnoskopów ze stali niklowanej.
Doktor przyszedł do panny Mariani, która nań czekała, poziewając.
— Każesz mi być punktualną, a sam się spóźniasz! rzekła doń kwaśno.
— Cicho bądź i słuchaj, rzozkazał. Zaraz zaczniemy. Przyjdzie tu ktoś, którego muszę bardziej uwikłać w sieci. Ty bardziej, niż zwykle, udawaj, że walczysz ze snem. Muszę się namyślić.
— Dobrze, odpowiedziała. I usiadła na fotelu.
Ze swego stanowiska Robert Verniere nie tracił ani słowa z tego, co się mówiło w pokoju sąsiednim.
O’Brien nacisnął guzik dzwonka elektrycznego.
Natychmiast ukazał się Pomerańczyk.
— Wprowadź numer pierwszy, rozkazał.