Strona:Złoty Jasieńko.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

— A ja ci mówię, przerwała Mateuszowa, że tobie tu dłużéj siedziéć na nic się nie zdało. Wszyscy cię znają, wszyscy wiedzą żeś łotrował, choćbyś się poprawił, nie uwierzą, i — widzisz, dodała jąkając się — tobie tu nie będzie dobrze nigdy, ciebie mogą...
— Matuś nie chce powiedziéć co myśli, rzekł Wilmuś — ja się jego nie boję, i w drogę mu przecie nie wlizę, nasze drogi daleko jedna od drugiéj. Pozwólcie mi się tylko tu dowiadywać, dopóki, dopóki...
Zamilkł nagle, zacisnął usta, spuścił głowę, przyszedł do matki, ukląkł przed nią i począł ją w ręce całować milczący. Tekli łza zaświeciła na powiekach. Stara Mateuszowa nie rzekła nic, tylko przycisnęła głowę jego do piersi.
Wilmuś wstał żywo, wesoło, choć i on mimowoli zapłakał.
— Teraz, matusiu, muszę nazad do roboty, ale już mi drzwi nie zamykajcie, bo przychodzić będę, to darmo. Bóg wam zapłać, rzekł podając nieśmiało rękę Tekli — i wy macie poczciwe, ludzkie serce, nie tak, nie tak jak... inni, (dodał cicho spojrzawszy na matkę) nie patrzcie ino na mnie z tym strachem i wstrętem, nie taki czarny diabeł jak się zdaje. Prawda — rzekł ciszéj — nie wyglądam elegancko, ale to jest tymczasowe incognito, zobaczycie.