Strona:Złoty Jasieńko.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

To mówiąc, raz jeszcze matkę pocałował w rękę, skłonił się z pocieszną niezgrabnością pannie Tekli, uśmiéchnął i znikł. Słychać było miękki chód jego po wschodach, bo buty dotąd były w smutnym stanie; potém ucichło, a Tekla szepnęła:
— Biédne chłopczysko!!
Wilmuś pędem biegł do mieszkania Tramińskiego.


Gdy się to dzieje, mecenas Szkalmierski natychmiast po powrocie z polowania przywołał do siebie Żłobka. Posłuszny młodzieniec stawił się z przyzwoitą pokorą i atencyą, jak zawsze zapięty, wyczesany, z miną poważną a głęboko zamyśloną. Byli sami.
— Mój panie Klemensie, potrzeba mi pomocy twéj w dwóch rzeczach; weź na rozum aby to zrobić, jak ty to umiész, prędko, dobrze i cicho.
— Już pan mecenas może się spuścić.
— Wiem to że na ciebie spuścić się mogę, i dlatego ci powierzam. Bądź jednak oględny, aby jak najmniéj z tego robić hałasu.
Pan Klemens uśmiéchnął się nieco zarozumiale, jakby chciał powiedziéć: — Nie potrzebujecie mnie przestrzegać.
— Piérwsza rzecz, żebyś — zniżając głos, rzekł mecenas biorąc za guzik Żłobka, żebyś poszedł ni-