Strona:Złoty Jasieńko.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

— Jegomościuniu kochany, — zawołał z gniewem prawie — jeżeli tak się znasz na ludzinach.
— Ale cóż ty wiész! nie znasz go.
— A no! no! nie znam! prawda, prawda, — zawołał Wilmuś podejmując dłuto, — ale tędy owędy, coś mi się o uszy obiło — o nim.
— Brednie! kalumnije! żywo zawołał Tramiński — ja go będę bronił — to człowiek serca i głowy.
Chłopak usłyszawszy wyrazy te z takim wymówione zapałem, spojrzał na Tramińskiego i zdawał się niemi przestraszony. Wyraz jego twarzy wesoły, potém szyderski zmienił się strasznie, posępnie brwi namarszczył, patrzał na kancelistę, który pod wpływem śniadania i rozmowy ciągnął daléj.
— Tak jest, że się dorobił o własnéj sile od bosych nóg do powozu, piéniędzy, wziętości, renomy u ludzi, zachowania, szacunku, już go wzięto na języki. U nas tak zawsze. Ale to są fałsze, co o nim prawią, a ja mam na sobie dowód że o starych przyjaciołach nie zapomina, dumnym nie jest, i...
— Mów, jegomość, mów, proszę, — wyrwał się Wilmuś. Czy on jegomości jakie dobrodziejstwo zrobił?
— Żadnego dobrodziejstwa prócz tego że mnie wywiódł z błędu i ocalił od grzechu, bom go z innemi potępiał, a niesłusznie.