Strona:Złoty Jasieńko.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

zatoczyło się przed nią, i ludzi pieszych nie mało weszło przez wrota do domu.
— Cóż to on gości przyjmuje dziś, czy co? spytał pan Sebastyan.
— Dziś i bardzo często, rzekł Tramiński, bywają u niego wszyscy, począwszy od prezesa trybunału, najmajętniejsi obywatele, najwyżsi urzędnicy. Dom gościnny otworem, obiady, wieczory, kolacye...
— I jakże mu na to wszystko starczy? spytał mieszczanin.
— Otóż to zagadka — wzdychając odparł stary, musi miéć dochody. Juściż wiemy, że syn przekupki majątku nie odziedziczył; matka po dziś dzień żyje, choć się nie pokazuje przy gościach. Niedawno dependował, chodził pieszo, a teraz, i to w krótkim czasie, dom pański, powóz, koń, lokaj, kucharka najlepsza. W ulicy go zobaczywszy, myślałbyś ze hrabiątko, elegancik, suknie mu robią w Warszawie, wygląda jakby się na złocie urodził. Co więcéj wam powiem, wiarę ma nieograniczoną, w sprawach się go radzą wszyscy, powierzają mu kapitały; żaden interes ważniejszy bez niego się nie obejdzie.
— I z każdego téż korzysta!!
Po chwili mieszczanin dodał, zwracając się do milczącego Tramińskiego.
— Wszak go osobiście znacie?