Strona:Złoty Jasieńko.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

Ulica stawała się coraz ciemniejszą, i puściejszą, drobny deszczyk kropić zaczynał, stary przyśpieszył kroku i wszedł nareszcie do dosyć wielkiéj, ale niedbale utrzymanéj kamienicy. We wrotach ani na wschodach nie widać było jeszcze światła, a w oknach domu przez szyby zakopcone rzadko gdzie błyskało blade.
Stary widać znał dobrze wschody, bo się, znalazłszy poręcz, począł bez namysłu drapać na górę. Dopiéro na piérwszém piętrze kaganek jakiś mdło oświécał kilkoro drzwi niepozornych. Wschody coraz się stawały gorsze i znowu ciemność na nich zupełna. Okna które oświetlały je we dnie, wychodziły w dziedziniec i chmurnego wieczora niewiele dopomagały. Na drugiém piętrze Tramiński zapalił małą świéczkę którą miał przy zapałkach i szedł jeszcze na trzecie. Było to raczéj już tylko poddasze, nizkie, brudne. Wiatr przewiewał pootwieranemi, czy wytłuczonemi oknami. Kilkoro drzwiczek stało zapartych i milczących, nigdzie głosu i życia znaku.
Tramiński znalazł swoje, dobył klucz i, strzegąc świéczkę od zagaszenia, wszedł nareszcie do tego, co się zwało jego mieszkaniem. Można jednak było, po człowieku sądząc, gorszego się jeszcze spodziéwać. Piérwsza izdebka stanowiła niby przedpokój i skład rzeczy w pewnym utrzymanych porządku. Druga dosyć obszerna, uboga była ale