Strona:Złoty Jasieńko.djvu/294

Ta strona została skorygowana.

nic osłabić nie może. Cóż się tam z niém dziać musiało!
W krótkim przeciągu czasu te połykane łzy, ta boleść tajona, cierpienie wewnątrz ukryte, zmieniły staruszkę do niepoznania, upadała na siłach, mówiła coraz mniéj, nie zajmowała się niczém.
Wstawszy z rana, machinalnie nakarmiona siadała z pończochą pod oknem zamyślona i siedziała tak aż póki jéj nieodwołano a łzy ciekły na tę pończochę, którą niegdyś robiła dla Jasieńka. Często Tekla która wyrywała się do niéj aby biédną rozerwać, słowa się od niéj dopytać nie mogła a nigdy się jéj prawie nie udało wyciągnąć na dłuższą rozmowę. Odpowiadała pół słowami, patrzyła nie widząc, zapominała o sobie. Wilmuś jéj przypominał tamtego.
Wdzięczną mu była za jego serce dla siebie, ale żal miała że — on ją Jasieńka pozbawił. Chłopak to widział, czuł, rozumiał i znosił z pokorą. Jątrzyło go to tylko przeciw bratu, którego nienawidził.
Wieczorem, gdy już pracować albo nie było można, albo taką robotę dobrał że ją mógł przynieść z sobą do izdebki matczynéj, schodzili we troje, Wilmuś umiał tak prowadzić rozmowę, ażeby mógł nią Mateuszowę zająć i rozerwać. Służyła mu do tego dobrze Tekla. Tak nawykł on do niéj, oszacował ją, pokochał, ale jak siostrę. Nie