Strona:Złoty Jasieńko.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

talna, miałem na filozofią chléb a za sentyment kiełbaski. Nawet niebo zdawało się sprzyjać moim cnotliwym przedsięwzięciom, bo ranek był pogodny. Wyszedłem i stanąwszy na wzgórzu odwrócony ku miastu, pokazałem mu figę. Nie chciałem się zdobywać na mowę któréjby nikt nie słyszał oprócz wrony siedzącéj na wierzbie, a także po swojemu rzucającéj na ludzkość anathema!
— Długo ty tak pleść będziesz? spytał Tramiński.
— Nie — nie, ale przecież, jegomościuniu, nie mogę w prostych słowach jak ostatni gbur opowiedziéć historyi, winienem coś dostojności méj, najlepszego ucznia trzeciéj klassy o mało nie zaszczyconego medalem.
— To szczęście że go nie dali — przerwał bramiński — byłbyś go przepił w szynku.
— To niezawodna, rzekł Wilmuś, bo na cóż mi się zdał medal, kiedy nie ma chleba?
— Piérwszy dzień podróży był jeszcze bardziéj filozoficzny niż sentymentalny, obrachowywałem się aby nie pozywając Opatrzności, któréj późniéj miałem potrzebować, przybyć proprio sumptu do Warszawy. Nocowałem na sianie w stodole i ta spartańska determinacya stała się przyczyną nieszczęść moich. Noc była zimna, nazajutrz obudziłem się skostniały, a wiedząc iż febra jesienna jest śmiertelna i że choroba ta lubi takich ściskać chudopa-