Strona:Złoty Jasieńko.djvu/319

Ta strona została skorygowana.

sobie posługiwano, mieniano się, naléwano i ten podział pracy był widokiem rozczulającym.
Do grzmotu wiosennego porównać tylko można wniesione nagle zdrowie solenizanta. Kilku zdradliwie już zawczasu przygotowanych barczystych przyjaciół — po trzykroć podrzucili go w górę, przy głośnym okrzyku — hura! niech żyje nasz mecenas kochany! Młodzież kielichy roztrzaskała o podłogę, ściskano go, całowano, a tłum roznamiętniony i nieco podpiły, nie rychło się uspokoił. Mecenas blady, wzruszony, w kilku krótkich, pełnych skromności wyrazach, podziękował za dowody współczucia. Wniesiono potém zdrowie prezesa trybunału, sędziów, kolegów mecenasa, kilku znakomitości obywatelskich, burmistrza, jednego literata-poety, który szarady posyłał do Kuryera i zbiérał się na wielkie dzieło o duchach i świecie nadprzyrodzonym; potém: Kochajmy się! — oby się nam dobrze działo... i t. p.
Szeregowi toastów komornik niewyczerpanych dostarczał materyałów ze skarbnicy swych wspomnień.
Wśród wielce ożywionéj gry kielichów, około północy, mecenas coraz bledszy, ociérając pot z czoła, zbliżył się do komornika.
— Mój drogi panie komorniku — odezwał się cicho — uczyń mi jeszcze jednę łaskę... Od godziny, nie wiem z czego, głowa mi formalnie pęka,