Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/20

Ta strona została uwierzytelniona.

postrzał w bok. Pomimo to wierne zwierzę biegło dalej, aż napastnicy stracili nas z oczów. Koniowi krew upływała, zaczął zwalniać biegu, nareszcie padł i dokonał życia. Leżę tu już od rana i ruszyć się nie mogę. Gdybyście byli nie nadjechali, pewniebym zginął.
Twarz Ludwika wyrażała współczucie. Nachylił się ku Laszlowi i coś mu szeptał zcicha.
— Panicz ma dobre serce — chwalił fornal. — Ale czy się pan nie będzie o to gniewał?
— Dlaczegóżby się miał gniewać? Gdyby tatko tu był, nie zostawiłby nieboraka bez pomocy, ale zabrałby go do domu i opatrzył.
Laszlo przekonany zeskoczył z konia, zaproponował ranionemu, w imieniu Ludwika, żeby pojechał do domu pana administratora, a wreszcie pomógł czykosowi wsiąść na swego konia.
Czykos spojrzał wdzięcznie na młodego chłopca i odezwał się cichszym jeszcze, niż poprzednio, głosem:
— Bardzo dziękuję za wasze zaproszenie. Długo wam ciężarem nie będę. Mam ze sobą maść skuteczną, od której rana wprędce mi się zagoi.
Wszyscy trzej udali się ku domowi. Laszlo szedł pieszo, rozmawiając jużto z czykosem, już z Ludwikiem. Nieznajomy rzucał raz po raz badawcze i jakby trwożliwe spojrzenia na okolicę.
— Snąć obawia się ciągle batjarów! — pomyślał Ludwik.
Ku wieczorowi przybyli do dworu.
Pani Sądecka chętnie ustąpiła rannemu jeden pokój, w którym kazała mu posłać łóżko.
Czykos dał sobie obmyć nogę. Rana nie była głęboka, gdyż kula przeszła powierzchu i zdarła tylko trochę ciała. Osłabiła go głównie utrata krwi. Wydobył ze swej odzieży pudełeczko łubiane z zielonawą maścią i natarł troskliwie miejsce zranione. Odpocząwszy, zjadł wieczerzę i twardo zasnął.

18