Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/28

Ta strona została uwierzytelniona.

A może to był tylko jakiś podwładny Janosza? Ale w takim razie czy mógłby zwracać skradzionego konia i jeszcze dołączać kosztowny prezent?
Ha, kto wie, możeby nie mógł, a może i mógł! To zależy od różnych okoliczności.
Ale prawda, był dowód bardziej stanowczy. Ojciec, wróciwszy z Temeszwaru, opowiadał, jak Janosz wygląda, i rysopis ten zgadzał się z powierzchownością czykosa. Więc tamto był Janosz, król puszty węgierskiej. A czemże jest ten, mianujący się także królem? Czy Janosz zginął i ma teraz następcę? Czy sobie banda cygańska wybrała króla nowego, a tamtego pozbawiła władzy?
Ściemniało się coraz bardziej, biedny Ludwik poczuł, że ręce jego, mimowolnie o ostry gwóźdź trochę pokaleczone, są wolne. Wnet też zrzucił z twarzy przewiązkę, wyjął z ust gałgan, który go bardzo męczył, utrudniał oddech i o mdłości przyprawiał.
Chłodno mu było, gdyż cały dzień przebył boso i tylko w bieliźnie nocnej. Znalazł jakąś wiszącą na ścianie kurtkę, na którą w innym czasie nie byłby spojrzał. Teraz zdjął ją skwapliwie, wdział na siebie, a mimo to trząsł się jak w febrze.
Dotąd szczęście mu sprzyjało. Ma ręce wolne, nogi także rozwiązał, lecz cóż dalej?
Próbował wyjść z komórki, ale drzwi silne i dobrze zamknięte oparły się jego usiłowaniom. Pozostawało jedyne wyjście przez wysokie i szczupłe okienko. Przysunął ku okienku skrzynkę, która mu już raz posłużyła, i miał właśnie wejść na nią, kiedy usłyszał zgrzytnięcie klucza we drzwiach komórki.
Ludwik żywo usiadł na ziemi i ręce założył wtył. Ale zapomniał wziąć nogi pod siebie.
Do komórki wszedł karczmarz ze światłem, stanął przed jeńcem i popatrzył na niego. Wnet zapytał z wyrazem obawy:
— Kto ci zdjął knebel? Kto ci nogi rozpętał?
— Pan Bóg mi do tego dopomógł! — krzyknął

26