żyłem się do lustra i ujrzałem tam opuchniętą gębę z wywieszonym białym językiem. Oczy obce i wypukłe. Podniosłem smoking i zacząłem myszkować we własnych kieszeniach. Wyjąłem trochę drobnych monet, zmięty paszport z odklejoną fotografją, dwie rozpuszczone czekoladki, zwiędłą różyczkę i trochę twardych okruchów czegoś. Zielone pióro — najświętszy podarunek od najświętszej, jak mi się kiedyś wydawało, osoby — marki Parker przejęło mnie wprost szaloną radością, skoro je ujrzałem całe i bez skazy. Pozatem pyszny strój wieczorowy był popielaty i w plamach, a także obok kieszeni wyglądały bebechy płótna i podszewki z dwucalowego rozdarcia. Porozwieszałem te rzeczy gdzie należy, garderobę partnera wcisnąłem w kąt, włożyłem spodnie i poszedłem do stewarda zapytać go o porę dnia czy nocy. Powiedział mi, że jest ósma wieczór. Wróciłem jeszcze do kabiny, aby spojrzeć na swój zegarek. Wskazywał piątą i nie wydawał wiadomego odgłosu. Wyjrzałem jeszcze na pokład i zaraz cofnąłem się, bo lało i słychać było znienawidzony zgrzyt szufli.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/8/8c/Zbigniew_Uni%C5%82owski_-_Pami%C4%99tnik_morski.djvu/page123-1024px-Zbigniew_Uni%C5%82owski_-_Pami%C4%99tnik_morski.djvu.jpg)