Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

— No pewnie! Chciałem pana przeprosić za te moje wyczyny w niemieckiej knajpie, ale — widzi pan — człowiek się urżnie i potem nie wie co robi.
Szybko się połapałem w sytuacji.
— A tam głupstwo. Jak się tak długo żyło zdala od ludzi... takie puste dnie.
— Wiedziałem, że z pana porządny chłop; zresztą nie chciałem pana obrazić, mówiąc o pańskich wadach, tylko... jak się wypije. Dziś rano tak obojętnie pan mnie wyminął. Podlega się czasem takim nastrojom. Zapomnijmy o tem. Kupiłem tam trochę wina, może się napijemy i zagramy w karty?
Zgodziłem się skwapliwie. Te słowa są mi wygodne. Przed rozpoczęciem gry ucinamy sobie jeszcze pogawędkę opartą na wspomnieniach. Nic nadzwyczajnego. Szwendanie się po lokalach w nietrzeźwym stanie, dorywcze znajomości, słowem, dość ordynarne potraktowanie naturalnych uroków pięknej wyspy. W następstwach: zatrucie alkoholem i wstręt do własnego nieopanowania. Grą w karty podkreślamy powrót do normalnego trybu życia. Dzień jest posępny i schodzi na